Forum PWSZ AS w Walbrzychu Strona Główna
Home FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy Galerie Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Zaloguj


Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum PWSZ AS w Walbrzychu Strona Główna -> Proza -> Demoniq - kilka chwil z życia Andrzeja S. - cz. 2
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Demoniq
Emerytowany Admin



Dołączył: 26 Lis 2005
Posty: 1687
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:33, 19 Maj 2006    Temat postu: Demoniq - kilka chwil z życia Andrzeja S. - cz. 2

Tytułem zbędnego wstępu - poniższą konstrukcję bazgrołów autorstwa mojej własnej wyobraźni dedykuję
Akumie - często odgadujesz moje myśli zanim zdąże jeszcze ubrać je w słowa, sprawdź, może i w tym przypadq znałeś je nim powstał ten tekst...;)
Inspiracją była mi "Symetria" Niewolskiego i "Mury Hebronu" Stasiuka. Środki przekazu i ekspresji mam oczywiście nieco mniej sugestywne nie tylko z racji panujących na forum zasad ale i mojego własnego braku przekonań co do nadużywania pewnego rodzaju przejaskrawień słownych.

***
Głuchy szczęk klucza obracanego w przerdzewiałym zamku kraty.
Strażnik popchnął Andrzeja w głąb korytarza drugą ręką przytrzymując wymalowane jeszcze po prl - owskiemu musztardowo – seledynową farbą drzwi kraty. Zmizerniały przetrzymywaniem w areszcie psycholog sunął w tunelu starego, przedwojennego wnętrza powolnymi krokami. Rozdrażniony na wskroś, z nihilistycznym wyrazem twarzy próbował sobie wytłumaczyć jak to się mogło stać, jak mógł do tego dopuścić, by go tu umieścili, z tymi wszystkimi sponiewieranymi przez los głupcami, którzy dali się schwytać. Z tymi ludźmi, którzy byli winni zarzucanych im czynów. Jak to możliwe, że skrywany dotąd tak pieczołowicie sekret ujrzał światło dzienne...i dlaczego do cholery nikt go jeszcze stąd nie próbuje wyciągnąć. Odurzony potokiem myśli dopiero po chwili zorientował się, że wraz z milczącą eskortą nordyckiej urody strażnika kończy oto swoją wędrówkę burym jelitem więziennego gmachu. Zatrzymali się tuż przed obdartymi, noszącymi wyraźny ślad czasu drzwiami.
- Wchodź. – głos klawisza wbrew oczekiwaniom, determinowanym przez panującą wokół bezwiednię, nudę, nostalgię, nie zabrzmiał obojętnie. Zabrzmiał tak, jakby strażnik chciał uzupełnić swą wypowiedź o: „Brzydzę się tobą”.
Jakiś druzgoczący smutek zawładnął Andrzejem na ułamki sekund. „Nawet on, nawet on, klawisz, nie potrafi pojąć wielkości moich czynów i osiągnięć. Jest zdolny się mną jedynie brzydzić, jakbym był brudny. Trędowaty”. Zrezygnowany nacisnął metalową klamkę u drzwi.

Tzw. wychowawca siedział pochylony nad stertą papierzysk, dopalając papierosa. Młody, atletycznie zbudowany, z krótką, okrągłą twarzą, którą otaczały sterczące, cynamonowe loki, zdawało się, w ogóle nie zauważył autorytetu w swojej dziedzinie stojącego teraz w drzwiach z skutymi dłońmi. Ostry dym kiepskiej jakości tytoniu snuł się gęstymi chmurami, wypełniając szczelnie niewielkich wymiarów wnętrze, a przy tym drażniąc swą wonią pedanckie nozdrza Andrzeja. Usiadł nagle zupełnie spokojny na krześle, które wskazał mu gest ładnie wyrzeźbionej dłoni o lekko sinym zabarwieniu. Gdy po chwili skrzyżowały się ich spojrzenia, Andrzej zrozumiał ukłucie gdzieś w ściance wątroby, które targnęło nim wraz z przekroczeniem progu. Siedział bowiem oto naprzeciwko swojego byłego studenta, z którym swojego czasu wiązał spore nadzieje. „Boże, dziękuję Ci, jesteś wspaniały w tej swojej wielkoduszności!” – słodki uśmiech małego chłopca rozświetlił nabrzmiałą twarz skazanego. Młody wychowawca milczał spoglądając mu nieprzerwanie w głąb oczu, jakby chciał ujrzeć to, co były promotor jego pracy magisterskiej mógłby chcieć ukryć tuż za siatkówkami. Minę miał skupioną, posągową, nie wyrażającą żadnych barwniejszych emocji. Tymczasem Andrzej przywoływał w pamięci obrazy z warszawskiej uczelni, swoje rozmowy z byłym studentem na temat stosowanych w życiu technik ingracjacyjnych, błędu atrybucji, na temat skrzywień psychosomatycznych... Niemal czuł zapach kawy, którą pani Małgosia parzyła jemu i jego studentom, gdy dyskutowali o czymś w wąskim gronie w czeluściach małego pokoju wykładowców na piętrze. Próbował przypomnieć sobie nazwisko tego, który miał teraz zadecydować o komforcie jego pobytu w więzieniu, a więc uściślając o skali dyskomfortu, z jakim będzie się tu musiał tak czy inaczej borykać. „Zalewski... Tak, Krzysztof Zalewski. Na Boga, jeśli mogło mnie tu spotkać cokolwiek dobrego, to chyba właśnie to, że spotykam w takich okolicznościach swojego byłego studenta, który był mi tak oddanym...”- obezwładniony wzruszeniem omal nie uronił łzy.
- Panie Andrzeju... Profesorze... – zaczął cicho, wyraźnie zdradzającym podenerwowanie głosem wychowawca.
- Ależ Krzysiu, darujmy sobie tą zbędną etykietę - nawet nie wiesz jak wdzięczny jestem losowi, że w tak trudnej dla mnie sytuacji postawił mi właśnie ciebie na drodze... Pamiętasz może nasze piątkowe dyskusje po wykładach, gdy zostawaliście, by zasypywać mnie ogromem wyrazów swej dociekliwości? Czy pamiętasz te topole rosnące wokół uczelni i pylące w okresie marca i kwietnia? Zawsze przychodziliście na moje wykłady w wzorowym komplecie, mimo, że co najmniej połowa z was borykała się z niedogodnościami alergii na te pyłki właśnie...Krzysiu...czy wiesz, jak długo tych topól jeszcze nie zobaczę... - skazany kończył wyznanie pełnym goryczy
głosem kuląc się przy tym pokracznie na starym, dębowym krześle, którego wytarta miejscami do gąbki tapicerka zdradzała frustrację tych, którzy zwykle na nim siadywali... Zacisnął mocno oczy, a gdy znów je otworzył, dr Zalewski nie mógł dojrzeć w nich już nic poza mgłą.
- Profesorze...-zaczął znowu.
- Skończ z tym profesorem do diaska! – warknął nieoczekiwanie wyrwany z przygnębienia Andrzej – Powiedz, co się teraz ze mną stanie...Czytałem nie jeden artykuł, słyszałem nie jedno zwierzenie, o tym, co wyprawiają w więzieniu z takimi jak ja...Do jakich bestialstw posuwają się współwięźniowie wobec niewinnie osadzonych....jak ja...- zrobił chwilę teatralnej przerwy, by po chwili już mniej gniewnym tonem dodać – Krzysiu, ale oni nie wiedzą za co zostałem skazany, prawda? Może znają mnie z telewizji, ale nie wiedzą? Nie wiedzą, prawda? – mówił to z groteskowo korespondującą do wcześniejszego tonu chęcią wzbudzenia litości, bezbronnością. Niegdyś opanowany, z natury zwykle radośnie usposobiony wykładowca, który chętnie dzielił się wiedzą, ukrywając hermetycznie opakowane tajemnicą życie prywatne, teraz obnażał się przed byłym uczniem zupełnie, odkrywając wszystkie karty swojej skażonej osobowości. „Kto mógłby przypuszczać, że ten, podejrzewany kiedyś przez studentów o homoseksualizm i skłonności do sadomasochistycznych fetyszy, profesor, okaże się pełnym hipokryzji potworem, więźniem swoich własnych diagnoz naukowych”.
- Obawiam się, że wiedzą. Był pan znanym autorytetem w swojej dziedzinie. O pana sprawie rozprawiały głośno wszystkie media. Nie wiem, czy się pan orientuje, ale tu, w więzieniu, programy kryminalne i publicystyczne cieszą się niemal równą popularnością co videoclipy nadawane przez kanały muzyczne. Wszyscy chcą być „ w temacie” na bieżąco.
- Więc jestem skończony...- cichy szloch rwał nierówno płuca do ciężkich oddechów.
Psycholog wodził nieprzytomnym wzrokiem wokół przygryzając nerwowo usta. Łzy ciekły powoli po poszarzałych policzkach.
Zalewski oglądał to przedstawienie do cna poruszony. Ma czteroletniego synka, który pół roku temu miał wypadek wraz z żoną. Poważne zderzenie kilku samochodów. Cudem obydwoje przeżyli. Chcieli małego potem posłać na terapię do byłego wykładowcy, do wielkiego naukowego autorytetu Krzyśka. Do Andrzeja S., który przechodzi (lub pozoruje, Zalewski nie był pewien) szczątkowe załamanie nerwowe, siedząc naprzeciw w charakterze skazanego za pedofilię. Mieli właśnie dzwonić, by umówić się na wstępną wizytę, ale zauważyli w obrazie telewizora znajomą twarz...
- Krzysiu, co ze mną teraz będzie? – wzrok psychologa przeszył ‘wychowawcę’ na wskroś, przez chwile pomyślał, że Andrzej S. włamał się do jego myśli jakimś telepatycznym wytrychem i wie już o jego małym, bezbronnym dziecku. Poczuł dziwne rozdrażnienie.
- Co ze mną będzie? Człowieku, czy ty rozumiesz w jakiej ja się znajduję sytuacji?! -
powtórzył protekcjonalnym jak niegdyś na egzaminach głosem skazany.
„W jakiej TY się znajdujesz sytuacji?!” – gniew spowił w głęboką bruzdą czoło piegowatego atlety.
- A czy kiedykolwiek zastanawiałeś się bydlaku nad sytuacją dzieci, które dla własnych uciech krzywdziłeś razem z tą całą bandą szumowin?!
Naturalny dla obronnego odruchu jad tych słów przeszywał kolejno pierś psychologa sztyletem otrzeźwienia, słowo po słowie. Spoglądał z wybałuszonymi w akcie przerażenia oczyma na Zalewskiego tak, jakby przeżywał właśnie przedśmiertną rertospekcję swych wspomnień. Drżał. Usta miał suche, uchylone biezwiednie. Ciało skurczyło mu się jakby jeszcze bardziej, jedna z dłoni wybijała na kolanie przysuniętym niemal do brody jakąś tylko jemu słyszalną melodię.
„Ty się naprawdę boisz” – pomyślał z satysfakcją i jakiegoś rodzaju ulgą ‘wychowawca’.
- Najchętniej umieściłbym cię w jednej z cel na szóstce, ale nie pozwoliliby ci tam poczuć nawet chłodu poranka. Pewnie zawisłbyś na tygrysie jeszcze przed kolacją i ktoś musiałby posprzątać twoje zwłoki przetrzymując protokolanta w biurze naczelnika dłużej niż to przwiduje jego grafik . A i chłopakom niepotrzebnie doliczyliby do wyroków po kilka miesięcy, może lat. Trafisz na czwórkę, ale przed tym na czterdzieści osiem godzin do izolatki – oficjalnie w ramach aklimatyzacji, ale wiedz, że to ostatni dobry gest mojej woli przez wzgląd na to, ile ci zawdzięczam w kwestiach naukowych. To będzie jedyne w swoim rodzaju czterdzieści osiem godzin, więc dobrze jej wykorzystaj. Najlepiej na sen.
Andrzej czuł jak krew spływa w jego ciele do kończyn. Czuł skurcze żołądka i jelit wbijające go w krzesło. Wielkie zimne krople potu spływające rzewnie wzdłuż linii kręgosłupa po płaszczyźnie całych pleców. Zagryzł usta i spuścił wzrok na popękaną, betonową podłogę, której kawałek wystawał w obrębie dziury w miodowo – bordowym dywanie. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje, brało go na wymioty. Kręciło mu się w głowie. Wyobraźnia dokładała jeszcze w tle zapisany gdzieś w pamięci dziecięcy śmiech, to charakterystyczne kilkulatkom rechotanie pełne radości. ”To absurd!” – pomyślał. „To jest chory sen, za dużo pracowałem, za dużo na siebie brałem z powierzanych mi przypadków, muszę odpocząć. Gdy tylko się wybudzę biorę tydzień wolnego, jadę do Fritza...To absurd. Nie ma mnie tu. Nie ma tego miejsca. A Zalewski nie jest Zalewskim, tylko jakimś upiorem, marą...To nie dzieje się naprawdę, wszystko jest tylko senną wizuzalizacją...Musi być. Przecież to absurd. Absurd! Niedorzeczność.” Podniósł niepewnie wzrok ku wysokości, na której przed chwilą znajdowała się twarz upiora. Nadal tam była. Co więcej, spojrzenie jakie ogarniało jego osobę zdawało się mówić: „To dzieje się naprawdę”.
- Łudzisz się, że śnisz? – to drastycznie pytanie wyrwało go z otępienia.- Otóż nie! Niech mi profesor wierzy, t-o dzieje się n-a p-r-a-w-d-ę – Zalewski uśmiechnął się ironicznie. Profesor nie może się domyślić, że jego były student serwuje mu właśnie jedynie dawkę pozorów kontroli i przewagi, nie powinien wiedzieć, że w środku drży, drży ze strachu o własne dziecko.
- Krzysiu...czy ty...no wiesz...czy świat, czy świat mi kiedykolwiek wybaczy? – słysząc
to Zalewski zastanowił się na ile jego dawny wykładowca jest świadomy retoryczności zadanego przez siebie pytania.
- Myślę, że nawet Bóg, jeśli jest sprawiedliwy, nie wybaczy panu tego. Strażnik!
Drzwi z głośnym skrzypnięciem uchyliły się chwilę po wezwaniu. Do pokoju wszedł ten sam nordyjczyk, który towarzyszył skazanemu wcześniej.
- Panie Zbyszku zabierze pan świeżaka do izolatki. Czterdzieści osiem godzin. Powinien się wyspać, bo nigdy więcej nie zazna tego w tym miejscu.
- Jeśli to zwierze w ogóle potrafi jeszcze spokojnie zasypiać. Ale tacy jak on wysprzedają swoje sumienia hurtem – ciemna ciężka barwa głosu potężnej postury klawisza zdawała się zaciskać pętlę wokół bladej szyi Andrzeja.Przytłoczony ostatecznością tej chwili skazany posłusznie podniósł się z miejsca szarpnięty za ramię. Spojrzał mętniejącymi oczyma na wyprostowanego za biurkiem wychowawcę.
- Krzysiu.
- Do widzenia panie profesorze. Odtąd jest pan dla mnie kolejnym numerem w spisie ewidencyjnym więźniów. Sam pan sobie zgotował ten los.
Twardy, niewzruszony ton głosu dawnej ‘wielkiej nadziei’ rozbudził w psychologu ostatni odruch przytomności przebiegłego umysłu. Tuż przed progiem odwrócił się w stronę Zalewskiego i rzucił mu na odchodne:
- Krzysiu. Krzysiu żałuję tylko jednego! Żałuję, że nigdy nie poznałem twojego synka, musi być cudownym chłopcem o wielkich błękitnych oczach, takich jak twoje...
Drzwi zatrzasnęły się cicho, lecz Andrzej zdołał usłyszeć pełną ojcowskiego niepokoju wiązankę bluzgów i złorzeczeń pod swoim adresem. Strażnik pchnął go mocno, by ruszył ścieżką więziennych korytarzy. Szedł posłusznie cicho się śmiejąc.


***(izolatka)***
Izolatka. Konstrukcja tego emocjodajnego pomieszczenia w pierwszej ocenie specjalisty od ludzkich zachowań wydawała się być nienajgorsza – ciasna, bez dopływu zewnętrznego światła, jakby skrupulatnie wydrążona w bryle betonu. Kamienna posadzką tętniła cmentarnym chłodem przedzierającym się niemal przez podeszwy obuwia. „Na szczęście nie wpadli na pomysł by pomalować ściany na czerwono”.
Gdy był do niej wprowadzany wciąż w szepcie chichotał rozbawiony reakcją byłego studenta. Nim drzwi izolatki zostały zatrzaśnięte, wyraźnie poirytowany brakiem skruchy osadzonego strażnik, poczęstował Andrzeja na odchodne swoją gumową lalą waląc nią w przypływie złości trochę na oślep trochę z wyrachowaniem.
Broczący krwią z pękniętej wargi Andrzej leżał jakiś czas na kamiennym podeście umieszczonym tu, w zamyśle więziennych dekoratorów wnętrz, w charakterze pryczy. Bez koca. Bez niczego, co mogłoby oznaczać wygodę, a tym samym naruszać wyrafinowaną atmosferę tegoż SPA. Czuł ból tlący się w miejscach uderzeń lalą - to rozdzierające pielęgnowane dotąd troskliwie ciało, uczucie, przyprawiało go o utratę przytomności, by jednocześnie, w ostatniej chwili zmuszać umysł do utrzymania stanu świadomości. Ułożony w niewygodnej pozycji, jak lalka rzucona w złości w otchłań szuflady, nie miał siły podnieść choćby palca u dłoni, nie dlatego, że stan fizyczny był aż tak nadszarpnięty, choć bywał w znacznie lepszej formie, lecz dlatego, że myśli krążące w głowie powoli, niczym wielkie ołowiane ameby swoimi gabarytami i ciężarem zdawały się miażdżyć kolonie komórek, całe pasy neutronów fragmentów mózgu odpowiedzialnych za świadome władanie ciałem. Spróbował dotknąć koniuszkiem języka nabrzmiałej kotliny dzielącej mu dolną wargę na dwie części – brak akceptacji naruszonej tkanki dał wyraz nie tylko w nieprzyjemnym uczuciu ale i powodowanym nim syknięciu. Uznał, że dalsze badanie swojego stanu nie jest chwilowo najlepszym pomysłem. Mimo, że czuł w gardle smak własnej krwi. Fale dokuczliwego bólu uderzały kolejno o burtę zatok. Chłód przyszył ciało z jakimś dziwnym wezbraniem na intensywności. „Zupełnie jakby tu ktoś jeszcze był, może śmierć?...Jesteś tu, kostucho?” – gorzki uśmiech przymknął spuchnięte usta. Andrzej spojrzał w dal sufitu nad sobą i zaczął się zastanawiać, gdzie sięgną granice jego wzroku, jeśli do maksimum wytrzymałości skupi się na patrzeniu w taflę betonowej materii odartej lub celowo pozbawionej tynku. Nie zdołał się o tym jednak w żaden empiryczny sposób przekonać, gdyż po chwili objął go ramieniem w śnie brat Tanatosa Hypnosem zwany.
Minęło wiele godzin. Lub kilka chwil. Nie był pewny jak długo mogła trwać ta pustka w jego pamięci. Leżał jak wcześniej, z zaschniętą stróżką krwi na brodzie i szyi, w poskręcanej pozie, jak manekin bez stawów, jak bazwładny pajacyk, którym się teraz czuł. Postanowił usiąść. ‘Daleko myśli do czynu’ – często używał tego stwierdzenia omawiając studentom kwestię siły i słabości woli ludzkiej. Jak drwiąco owe słowa teraz zadudniły gdzieś w ciszy, gdy starał się podnieść, a ciało leniwie i bez zaangażowania wykonywało rozkazy. Oparł się o ścianę. Nagle odniósł wrażenie , że przegląda się w lustrze, że widzi siebie samego opartego o pionową płaszczyznę, z pokiereszowana gębą, z rozwichrzonymi włosami, w brudnym workowatym ubraniu. Że widzi siebie, obraz samego siebie, który w ogóle mu znanego od lat obrazu nie przypomina. Zamyka oczy, a gdy je otwiera widzi jedynie pustkę, podrapaną ścianę. Nicość. Cisza. „Nawet z poczucia czasu mnie obdarli, czy ja w ogóle jestem jeszcze człowiekiem?”. Położył się na wznak „Muszę spać. Muszę spać. Śnić. Zasnąć. Śnić. Zalewski miał rację. Potrzebuję snu, by móc się wreszcie z niego wybudzić”.
Wraz z powrotem do rzeczywistości zrozumiał, że nie jest już sam w tym małym, pudełkowatym pomieszczeniu. Że ktoś siedzi w jego nogach przyglądając mu się uważnie. Postanowił zmierzyć się z tym faktem. Przyjrzeć się ów postaci. Może Zalewski przyszedł pogadać. Podniósł ciężkie od kurzu powieki. I przeraził się. Napotkał swój własny wzrok! A właściwie napotkał spojrzenie kogoś, kim kiedyś był. Na krańcu pryczy siedział ubrany w jego granatowy garnitur on sam. Uśmiechający się, z wzrokiem pełnym badawczości.
- Śniło ci się coś, prawda? Opowiedz mi o tym. Jestem tu dla ciebie. Chcę cię wysłuchać. Mów swobodnie. Nie śpiesz się. Nie będę ci przerywał...
„Co do cholery...mam samemu sobie opowiedzieć co mi się śniło?!...chwila, niech się zastanowię...tak, śniło mi się, śniło mi się coś obrzydliwego...”
- Spokojnie, nie śpiesz się, zacznijmy od początku... – aksamitny głos gdzieś wewnątrz głowy wprawił Andrzeja w stan rodzaju autohipnozy, czuł, że nie może się temu oprzeć i cichym głosem, mówiąc do siebie, choć w zamierzeniu do kogo innego, zaczął cedzić spokojnie potok słów...
- „...w pewnym momencie zrozumiałem, że siedzę zamknięty w małym, jaskrawo szarym sześcianie. Siedzę zgięty, gdyż bryła ta jest raczej niewielkich rozmiarów. Zastanawiam się, kto, dlaczego i jak mnie w nim umieścił. Nagle w przeciwległym kącie dostrzegam wijący się kopiec pomarańczowo – brunatnych ślimaków bezskorupnych jakich pełno jest na polskich działkach i łąkach. Momentalnie wzbudzają we mnie fobiopodobny wstęt...rozumiesz? Brzydzę się, brzydzę się tych stworzeń od dziecka, wzbudzają we mnie odrazę w czystej postaci tego uczucia, drżę na samą myśl o nich, mimo wieku w jakim jestem. A więc to celowe działanie – myślę – ktoś zamknął mnie w tym sześcianie z tysiącami małych, obślizgłych ciał, które zaraz mnie sobą spowiją, a ja oszaleję. Oszaleję w momencie, gdy poczuję obecność pierwszego z nich na sobie. Już dawno temu to u siebie zdiagnozowałem – fobię, paniczny starch przed uczuciem pełzającego po mnie slimaka. A teraz mój koszmar się urzeczywistnił....”

Mocno wymierzony policzek wyrwał więźnia z dziwnego stanu, w którym tkwił od kilkunastu godzin. Andrzej spojrzał półprzytomnie w zarośniętą twarz wikinga pochylającą się tuż nad jego. Strażnik uśmiechnął się i z dziką pewnością trafności swego spostrzeżenia rzucił:
- Co jest, strzyga cię dopadła? Juuuż?
Psycholog nie bardzo rozumiał co się z nim przez te ostatnie godziny działo. Nie rozumiał też co miał na myśli klawisz, choć samo pojęcie strzygi nie było mu kiedyś obce.
- Zbieraj kości, zaprowadzę cię do twojego nowego apartamentu. Masz, swoja drogą, szczęście, że dałeś swego czasu naszemu dyżurnemu ‘wychowawcy’ piąteczke z magisterskiej. Dostałeś w miarę dobry przydział. Choć moskitiery przy łożu się nie spodziewaj – rozbawiony własnym żartem szarpnął mocno psychologiem, stawiając go z miejsca na nogi - Ale obetrzyj trochę maskę, bo się farbą zachlapałeś. Ładnie cię Zbysiu urządził. To z natury bardzo spokojny człowiek, wręcz ospały, flegmatyczny. Musiałeś czymś sobie nieźle nagrabić. Za co ty w ogóle siedzisz, kradzież, alimenty?
Twarz skazanego przybrała dziwny wyraz. Oczy rozświetlił wewnętrzny blask.
- Jestem pedofilem – rzekł z satysfakcją, którą upajała go reakcja klawisza. Który notabene przez chwilę zdawał się nie rozumieć tego co przed chwilą usłyszał, co potwierdzała złość rysująca mu się na twarzy - Nie dotkniesz mnie już? Brzydzisz się?
Nawet nie zauważył z której strony spadły na niego lale. Spadło ich wiele. Na tyle dużo, by stracił po chwili przytomność.
Wybudził się wleczony przez dwóch klawiszy do celi. ‘Apartamentu bez moskitiery przy łożu’. Słyszał jak przez półsen rozmowę strażników, składającą się głównie z wyliczania mu jego grzechów i ubliżania jego osobie. Z złośliwym uśmiechem poddał się uczuciu omdlenia wyczuwając językiem skrzepy krwi wokół dziąseł.


***(cela)***
Oddział czwarty. Cela numer...Nie zdołał dostrzec cyfr, gdyż wepchnięto go do środka bez jakichś większych ceregieli. Słysząc zasuwaną z zewnątrz zasuwę blokującą drzwi zrozumiał, że to co stało się do tej pory nie jest nawet namiastką tego, co czeka na niego z losem tu, w tej celi. Podniósł się. Nie zdołał jednak rozejrzeć się zbyt dokładnie dookoła gdyż po chwili stał już oko w oko z pokaźnych rozmiarów australopitkiem.
- Czekaliśmy na ciebie Andrzej, nie spodziewaliśmy się, że dadzą ci na wstępie izolatkę, musisz mieć jakiś układ tutaj... – odezwał się pełen dźwięczności głos zza barku pośredniej formy pomiędzy małpą a człowiekiem rozumnym – Andrzej, słyszysz te agonalne jęki małego bezbronnego kotka, który kona w męczarniach? Tę łzawą poezję śmierci, która przedziera się tu przez uchylone okna wraz z chłodem wieczoru?
"A więc znają moje imię. Czekali. Wiedzą kim jestem. Wiedzą też kim będę..."
- No, świeżak, witamy – odezwał się australopitek - przygotuj się do przglądu, trzeba ci sprawdzić odkurzacz...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Akuma
Emerytowany Admin



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 538
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Absolwent PWSZ / SSAmgr I Uni. Wroc.

PostWysłany: Nie 23:48, 28 Maj 2006    Temat postu:

Świetne opowiadanie. Podoba mi sie bardziej niz pierwsza częć, która przecież było conajmniej dobra :). Jestem świeżo po lekturze "Murów Hebronu" oraz po obejrzeniu "Symetrii" i widzę, jak wiele smaczków tu zawarłaś. jest to jakby przedłuzenie tych dwóch fascynujących dzieł (tak, właśnie dzieł).

Andrzej S; człowiek postawiony w ekstremalnej sytuacji do której nie jest przygotowany. Ale to przeciez musiało sie stać i mimo wszystko on zdawał soebiz tego sprawę. Ale narazie jest przestraszony i czuje sie niewinny.

Rozmowa ze strażnikiem - ten motyw strasznie mi sie podoba. Widac, że wychowaca czuje wobec Andrzeja jakiś rodzaj opowiedzialnosci za jego los i zostało w nim coś ze studenta którym był. Jednak czas sie zmienił - Krzyś jest juz Krzysztofem. No wąłsnie - "Krzyś". Czy to nie dziwne, zę Andrzej tak sie do niego zwraca? Czy jest to tylko odwołanie sie do wspomnień? A może to ta sama nuta nienaturalnego wzruszenia którą wykazuje mówiąc o pylacych topolach i studentach którzy go otaczali. Czy dla Andrzeja byli tylko studentami?

Ale Krzysztof nie jest juz Kszysiem. Świetne jest też zderzenie brutalnej prawdy z wyobrazeniem. Andrzej nie jest juz profesorem lecz pedofilem i zdaje sobie sprawe że przegrywa. Ostatni słowa przed wyjście z gabinetu - chęc poznania synka wychowacy. Czy to nie ludzkie - z bezsilności próbować pokazać ze jednak ma sie jeszcze coś do powiedzenia. Zyskał chwile triumfu.

Sen. Autoanaliza. Ciekawy pomysł i być moze zostanie rozwiniety w nastepnej częsci :). mam nadzieję ze taka sie ukaże choc odkurzacz nie wsakzuje ze będzie to sielanka. Andrzej zszedł na dno piekła. Czy sie przystosuje ?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
suschi20
MODEratoR / CAMEratoR



Dołączył: 08 Mar 2006
Posty: 780
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: administracja II rok IV grupa

PostWysłany: Wto 20:26, 06 Cze 2006    Temat postu:

mnie rowniez ta czesc bardziej sie podoba niz poprzednia!! oczywiscie tamta takze byla git, ale ta jest dluzsza, wiecej sie dowiadujemy, noi jakby nie bylo jest to kontynuacja, cos na co czekalam!!
to co mnie sie tu spodobvalo to to w jaki sposob opisujesz stan emocjonalany Andrzeja S. to jak nie dopuszcza do siebie mysli ze jest w wiezieniu, ze to sen, ze to poprostu niemozliwe......
jednak pozniej z pelna premedytacja podsmiewa sie pod nosem, obrazajac czy moze sugerujac juz jak tu ladnie Akuma zauwazyl cos Krzysztofowi anie Krzysiowi. tylko co? czy dobrze wywnioskowalam ze on sugeruje ze wcale nie bylo tak ze nie poznal jego syna?


Żałuję, że nigdy nie poznałem twojego synka, musi być cudownym chłopcem o wielkich błękitnych oczach, takich jak twoje...

co do opisu izolatki nie mam slow aby to pisac, miazdzy mnie to i tyle tak jak i koniec, choc mozna sie bylo tego domyslic!!

wiem ze liczysz na konstruktywna krytyke wiec teraz to:
jak juz wspomnialam koniec byl bardzo dobry ale liczylam na cos wiecej, myslalam ze jakos inaczej rozwiazesz ta kwestie, ze bedzie bardziej ZASKAKUJACA. i w sumie tak sie konczy jakby nie mialo byc dalszej czesci a wiem ze planujesz 3 wiec juz sie zastanawiam jak z tego wybrniesz!!

słyszysz te agonalne jęki małego bezbronnego kotka, który kona w męczarniach?
to jakby sugerowalo ze on tam juz zdechnie w tym wiezieniu za to co zrobil.

noi ogolnie, ta czesc nie byla AZ tak zaskakujaca jak poprzednia, co tamtej dodawalo smaczeq.
noi to by bylo chyba na tyle, ale mimo wszystko bardzo mnie sie to podobalo i czekam na 3 czesc jak juz wwczesniej wspominalam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum PWSZ AS w Walbrzychu Strona Główna -> Proza Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

"Blades of Grass" Template by Will Mullis Developer News
Regulamin