|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Dorian Gray
MODErator
Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 1840
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: absolwent, UJ
|
Wysłany: Nie 10:34, 23 Kwi 2006 Temat postu: Recenzja książki: "Achaja" 3 tomy - A. Ziemiański |
|
|
Rozpoczynając czytanie najnowszych powieści fantastycznych Andrzeja Ziemiańskiego, który jak fani wciąż trąbią, „wrócił i ma się dobrze”, zastanawiałem się, czymże może mnie jeszcze polskie fantasy zaskoczyć, a zwłaszcza nurtowało mnie pytanie, czy ktokolwiek kiedyś dorówna Sapkowskiemu. Bo to właśnie Andrzej Sapkowski uznawany jest za najwybitniejszego w tej dziedzinie, mimo iż najnowsze trendy szczególnie młodego kwiatu czytelniczego, kierowany pobudkami ślepej oryginalności i walki z masą, groźnie wykrzykuje hasła, iż to np. Piekara jest tym jedynym. Wybitnie te opinie uargumentowane nie są, bo też jak oprzeć się na dziełach, mając przed sobą jakikolwiek tekst Piekary i widząc prosty język pozbawiony epitetów i większości upiększających figur artystycznych. Na filozofii? Na moralizatorstwie? Na etycznym wymiarze utworu? Na złożoności głównego bohatera? Oczywiście, możemy porównać poziom brutalizacji i wulgaryzacji językowej; mało prawdopodobne jednak, że wówczas odkryjemy jakiś głębszy sens tekstów Piekary, prócz bezpośredniego fabularnego splotu wątków fantasy.
Zasiadłem więc i przez trzy tygodnie dobrnąłem do końca nowych fabuł i kreacji Ziemiańskiego, próbując spojrzeć na te trzy książki jak najbardziej pozytywnie – i rzeczywiście; pierwszy tom przeczytałem z napięciem, mimo nieco sztampowego podejścia do tematu biednej księżniczki (wybitnie wykształconej, rzecz jasna świetnie walczącej) i jej stosunków rodzinnych. Ten długi wstęp do historii perypetii Achaji i jej towarzyszy jest jednocześnie najlepszym pod względem języka; brak w nim obecności setek wulgaryzmów, które pojawiają się w późniejszych częściach z racji swoistego dojrzewania księżniczki wynikłego bardziej z próby zaadaptowania się do sytuacji, które postawił przed nią pan Ziemiański. Ten pierwszy tom to najlepsza fabuła i bynajmniej nie dlatego, że Ziemiański sięgnął tu do jakiś oryginalnych koncepcji, lecz po prostu z powodu braku wyjaśnienia, o co tak naprawdę chodzi w tej historii. Mamy Mereditha, mamy Wirusa (postać chyba najciekawsza z całej fantastycznej plejady autora), mamy Króla i Królową, Zana oraz Siriusa mamy wreszcie Achaję – wątek rodzinny, wątek królewski, wątek międzynarodowy, wątek teologiczno-egzystencjonalny, wątek skryby i marudera. I w tym wszystkim nasza bohaterka, nijak się mając do każdej kolejnej strony i rozdziału, jakby zupełnie abstrakcyjnie wdrożona do książki na siłę, z powodów chyba tylko Ziemiańskiemu znanych. Już teraz muszę niestety powiedzieć, że czyta się dalej tylko dlatego, by poznać sposób wybrnięcia autora z tej mnogości zupełnie nie sklejonych ze sobą historii. Czytamy więc dalej i dalej, strona po stronie i nagle kończy się drugi tom, w którym nic się nie wyjaśnia, wręcz przeciwnie, Ziemiański ze sprawnością magistra komplikacji dorzuca nowe kwestie, nowe wydarzenia – jedne głupsze od poprzednich. Bo doprawdy nie rozumiem, po co też cała ta sprawa z potworami o dziwacznych oczach i kocich ogonach, uproszczona w dodatku do powierzchownego opisu owej społeczności i kretyńskich zwyczajów. Czasami dochodzę do wniosku, że zasada decorum powinna być w przypadku niektórych dzieł obowiązkowa – a infantylne kobiety-koty i tegoż rodzaju mężczyźni, którzy mówią jak dzieci, sypiają jak zawodowe prostytutki, biją się, co zresztą pokazała im Achaja, miernie, stosują niesklasyfikowaną „magię” i na dodatek potrafią znikać (nie mówiąc już o materializowanych na życzenie kocich ogonach) przyprawiają tylko o zawód i zdziwienie – czy to w ogóle możliwe?
Można przyjąć fakt, że Ziemiański chciał upokorzyć Achaję do reszty, czyniąc z księżniczki dziwkę, żołnierza, mordercę, złodzieja, lesbijkę, oficera, wulgarną wiejską dziewuchę, aż wreszcie kobietę-kota – nagą z włochatym kikutem. By jednak dodatkowo „pogłębić” bohaterkę (lub też „pognębić”), sięgnął do cech jednostki wybitnej. Achaja jest więc inteligentna, wykształcona w sztuce wojennej, strategii, elocutio i ostatecznie zostaje szermierzem natchnionym, tj. jednym z nielicznych elementów, które Ziemiańskiemu się udały, choć oczywiście nie potrafił zrezygnować z ciągłego upokarzania Achaji podczas nauki u wojownika Hekkego.
To czy akurat książka „jest o czymś” uznać więc można za oczywiste. Nie. Ta książka (jej trzy tomy) została napisana z liberalną myślą pluralistyczną, a skończyła się kretyńskim krasomówstwem, przyprawianym setkami wulgaryzmów, co ma prawdopodobnie ilustrować nam poziom moralnego upadku bohaterki i reszty postaci.
Często krytycy piszą: „To mogło być coś” i chyba w tym właśnie przypadku jest to całkowicie uzasadnione. Ziemiański bowiem miażdży zwyczaje, miażdży moralność i etykę, którą my dziś uprawiamy. Miażdży ją pokazując, że będąc brutalną i ordynarną dziwką, można jednocześnie pozostać osobą kochającą, osobą pełną moralności, która mimo tych trudnych szkół przez jakie Achaja przeszła, będzie potrafiła zatrzymać się przy opiewanej esencji dobra. Ciągłe łamanie decorum jest tutaj sposobem na ukazanie świata; złożonego zarówno w postaciach jak i (patrząc od strony analitycznej) wątkach. Ale autor chciał także udowodnić nam, czytelnikom, że świat ten to tak naprawdę świat nasz – tyle że pozbawiony potworów w swej strasznej fizycznej postaci. Stąd, jak mniemam, Ziemcy, stąd też nawiązanie do Jezusa czy nawet braci Wright.
Zabrakło jednak warsztatu pisarskiego, zabrakło zaplecza umiejętności sprawnego łączenia tak wielkiej ilość porozrzucanych chaotycznie elementów, które same w sobie są od siebie zupełnie abstrakcyjne. Ziemiański w połowie trzytomowej fabuły porzuca wątek Cichych Braci, o których nie wiemy nic, porzuca bez wyjaśnienia całą historię prowadzoną przez Wirusa i Mereditha, aż wreszcie zajmuje się samą bohaterką, którą karykaturalnie upraszcza do kobiety-kota i oficera kobiecej armii. Posuwa się wręcz do zabiegów brutalnego cięcia fabularnego, kończąc książkę od tak – idiotyczną w każdym calu bitwą z Zakonem, nijak się mającej do fabuły śmierci Zaana, Siriusa jak i Mistrza, aż ostatecznie nijak się mając zdaniem Achaji: „Ja jestem wojną” do całokształtu wykonania tej postaci i wątków z nią, zaryzykuję stwierdzeniem – powiązanych.
To mogło być coś, a skończyło się tylko na idei ciekawych postaci, tak dosadnie potraktowanych skalpelem w dalszych rozdziałach. Ginie gdzieś cały ten dramat mieszanych bohaterów, zrzucanych z piedestałów w błoto i wywyższanych z owego błota na trony. I godny najgorszej obelgi krytyka jest fakt ucięcia fabuły w połowie, tłumaczonej przez Ziemiańskiego ostatnim zdaniem, z którego wynika, że coś jeszcze być może w tej materii napisze. Ale co? Cichymi Braćmi okażą się kosmici, a Ziemcy (tj. ludzie) połączą się z ludem Achaji? Meredith ożyje po to, by walczyć z Ziemcami i klnąc na oszusta Wirusa? Co zrobi pisarz, który na własne życzenie wpadł w bagno, z którego nie ma racjonalistycznego wyjścia. Nawet tego fantastycznego.
Ziemiański kluczy, miejscami wręcz szydzi z Wiedźmina (scena nauki u Hekkego, kiedy mówi o tańcu w walce) jednocześnie samemu zapominając, że jest to typowy szantaż kulturalny – słaby pluje z dołu na silniejszego. I życzę panu, panie Ziemiański, żeby pan w dziwkarstwo i złodziejstwo pięknej Achajki nie mieszał. Dla obopólnej korzyści.
Ocena moja: 5/10
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
"Blades of Grass" Template by Will Mullis Developer News
|